Podczas bitwy pod Monte Cassino sluzylem w plutonie dowodzenia IV-tego pulku

Stanisław Kurylowicz

Moje wspomnienia z bitwy pod Monte Cassino

 

Podczas bitwy pod Monte Cassino służyłem w plutonie dowodzenia IV-tego Pulku Artylerii Lekkiej, 5-tej Dywizji Kresowej.

 

W przeddzien bitwy dostałem od dowodcy plutonu sierzanta Dorywalskiego rozkaz  sprawdzenia i naprawienia porwanej przez pociski linii telefonicznej.

 

Natychmiast wyruszyłem z kolega Józiem Łukaszewiczem w teren. Po przejsciu kilkudziesieciu metrow odkrylismy spory lej z porwanymi drutami telefonicznymi. Józek zaczoł sztukować porwane kawałki kabla, a ja w tym czasie poszedłem około 40 metrów dalej do nastepnego leja i  wlasciwie na tym zakończył się mój udział w bitwie.

 

Kilka metrow ode mnie eksplodował pocisk artyleryjski. Podmuch eksplozji rzucił mnie o ziemię i wycisnoł powietrze z płuc. Pamietam jeszcze tylko, że Józek podbiegł do mnie i zaczał coś mówió. Starał się podnieść mnie z ziemi, stoczylismy sie w dól po kamieniach. Usłyszałem jeszcze jak mowił do mnie, że biegnie po pomoc. Staciłem przytommność i obudziłem się po 11-tu dniach w szpitalu polowym na Sycylii w miejscowosci Syracuse. Z tamtąd przetransportowano mnie do szpitala w Catanii, gdzie zrobiono mi operacje.

 

Nastepnego dnia przyszedł do mnie lekarz, ktory mnie operował i owiedział mi, że udało sie usunać dwa odłamki pocisku, natomiast trzeciego, który siedzi w płucach nie można narazie ruszać, bo byłoby to zbyt niebezpieczne. Muszę się wzmocnić, a po miesiącu lub dwóch zostanę poddany ponownej operacji, ale to już nie tu we Włoszech, a w szpitalu wAnglii.

 

Nie bardzo mi się to podobało, poszedłem wiec do dyrektora szpitala i powiedziałem mu, że chcę wracać do swojego pulku. Po 2-ch tygodniach wezwał mnie spowrotem i powiedział, że odeśle mnie do szpitala polskiego we Włoszech.

 

Tak też się stało. Wkrótce byłem spowrotem w swojej jednostce, a odłamek w płucach tak się ze mną zaprzyjaznił, że postanowił zostać ze mną na zawsze.